wtorek, 12 lipca 2016

Relacja z turnieju Śmiech Mrocznych Bogów.

Nagabywany przez QC, żeby popełnić kolejną relacje z turnieju, biorę się do pracy.
Jak zwykle, nie notowałem sobie szczegółów każdej rozgrywki, a od wydarzenia minął miesiąc, więc wszelkie zniekształcenia proszę zrzucić na karb zawodnej pamięci.

Zacznę od końca, bo pewnie i tak większość nie przeczyta całości, czyli od podsumowania.
Turniej trzymał poziom pierwszego, a nawet pod względem organizacyjnym go wyprzedził, wszystko szło mam wrażenie sprawniej. Gracze narzekali, że za mało czasu jest pomiędzy bitwami i część osób za nim się zorientowała, że trwa już kolejna runda miała 10 minut w plecy. Sam nie odczułem specjalnie tej presji czasu i z każdym scenariuszem zmieściłem się w wymaganym czasie i nawet rozegrałem wszystkie scenariusze według założeń autora a nie własnych! Mniej piwa i przeczytanie scenariuszy przed turniejem robi swoje. Przeciwnicy jak zwykle bez spin wałowania i wykłócania się o milimetry, nie powiem, że atmosfera jak przy domowym graniu, bo często jak graliśmy u Torina czy Szczerego mieliśmy większe spiny ;), tak że klasa sama w sobie. Dziękuje jeszcze raz wszystkim za fajne potyczki.

Koniec końców poprawiłem swój wynik z poprzedniego turnieju i udało się skończyć tuż przed podium czyli czwarte miejsce! Przegrałem jedną pierwszą grę, jedną zremisowałem, resztę udało się wygrać, patrząc na poziom przeciwników jestem bardzo zadowolony.

Na końcu nie można zapomnieć o sponsorach, którzy dopisali jeszcze mocniej niż ostatnio, największe wrażenie zrobiły na mnie pomalowane i gotowe do gry makiety, niestety żadna nie trafiła w moje ręce, wszystkie pojechały do Częstochowy i mam nadzieję, że przyczynią się do poszerzenia bazy graczy Warheim. Wrzucam przypomnienie, jakie firmy nas wspomogły mam nadzieję że nie po raz ostatni. Sam szykuję się do zakupu Wulflandu z Blach Chapel Miniatures, na następny turnieju pewnie Ulrykowcy!
Teraz przejdę do samego mięsa czyli opisu rozgrywek. Na turniej tym razem wybrała się moja Zbrojna Kompania z Ostlandu, druga w kolejności po Blood Dragonach ekipa, którą skompletowałem i grałem w Warheim. Wybrali się w składzie: komplet bohaterów, w tym kapitan z pistoletem i novum dla mnie czyli zamiast wysłużonego kapłana pojawił się Mag Tradycji Bursztynu ze swoimi świnkami;). Po za tym trzech żołnierzy, ogr i dwóch niewolników.
Pomysł na maga podsunął mi Torin, jego pierwsze zaklęcie to przyzwanie świ..tzn wilków, razem z sprowadzanymi po potyczce niewolnikami, pojawia się spora ilość modeli nie liczących się do testów rozbicia. Fotorelacja by QC :).

Pierwsza rozgrywka - nocne gobliny. Pierwszy raz grałem przeciwko tej bandzie, szef na wielkim squigu robił wrażenie, postanowiłem chronić moich bohaterów i drogiego ogra i nie sprawdzać jak twardym jest przeciwnikiem. Niestety bestia Slanesha zdecydowanie bardziej wolała pobawić się z goblinami niż prostymi chłopami z Ostlandu, praktycznie każdy teleport w strefę rozstawienia goblinów, wisienką na torcie było teleportowanie do ruin budynku, które miały ściany tylko z mojej strony, a otwarte były od strony przecwinika. Gobliny długo nie czekając zdjęły bestię, do której nie zdążyłem dobiec. Pierwsza gra przegrana.

Druga potyczka - krasnoludy chaosu Maniexa, jednego możecie zobaczyć u niego na blogu. Tutaj miałem więcej szczęścia, ale też bestia miała mniej możliwości ucieczki ;). Zaszarżowania przez ogra i paru żołnierzy w końcu abominacja Nurgla padła. Zabrała ze sobą ogra, na szczęście tym razem mroczni bogowie nie śmiali się ze mnie a ze mną i ogr przeżył. Obaj skupiliśmy się na bestii tak, że oprócz paru strzałów oddanych w moją stronę przez krasnoludy rozeszliśmy się omijając z daleka. Potyczka wygrana!.


Trzecia bitwa pod znakiem Khorna, na przeciwko kozy... Zapowiadało się nieciekawie, na szczęście banda Bahiora była już przetrzebiona, tak, że ostlandcy zakapiorowie nie mieli większego problemu w rozprawieniu się ze swoim naturalnym wrogiem z Lasu Cieni. Czarodziej Bursztynu przyzwał wilki, na wezwanie przybyły dzikie świnie... wystarczyły jednak, żeby związać walką przeciwnika i pozwolić na szarże moim żołnierzom oraz ogrowi. Kolejna wygrana!

Czwarta bitwa, czyli intrygi Tzeentcha. Zawiłe plany Pana Przemian, to za dużo dla prostolinijnych ostlandczyków, szczególnie kiedy mają się zmierzyć z przebiegłymi Wysokimi Elfami. Wprawdzie na jedną figurkę Nanty przypadały chyba trzy moje, wygrana wydawałaby się łatwą rzeczą. ale nie jeśli po polu bitwy biegają demony ziejące ogniem... W jaki sposób niepiśmienny ostlandczyk może wygrać z kilkusetletnim elfem w szachy? Nie może. Może za to przewrócić szachownice i zasadzić fangę w nos. Po WzA dowódcy elfów i białego lwa, reszta uciekła a rozgrywka zakończyła się remisem...

Piąta bitwa, czyli kto opanuje większy obszar spornego terenu. Idealny scenariusz dla mojej bandy, w której roi się od nic nie znaczących popychadeł, zza których wystaje paskudna morda ogra. 
Niestety na przeciw mnie stanęły skaveny, które stosują bardzo podobną taktykę, a są do tego znacznie szybsze. Na szczęście, szef Pestilensów wystraszył się chyba brzuchacza i postanowił nie rozdzielać zbytnio swoich sił, które w zwarciu potrafiły wyprowadzić pizdylion ataków.
Ostlandzki Kapitan wykazał się iście skaveńską pragmatycznością, przyzwane świnie oraz świeżo złapanych niewolników puścił bokami, żeby zajmowali teren, a jako przynętę wystawił swoich żolnierzy, którzy mieli związać walką parchate szczury. Bitwa zadedykowana Chaosowi Niepodzielnemu, ale na samym środku na pewno rządził Khorne, trup ścielił się gęsto.
Na szczęście taktyka Ostlandczyków przyniosła skutek, mocno nadszarpnięci żołnierze przetrwali szarżę skavenów i oddali na tyle mocno, że te postanowiły uciec! Wygrana.