Cienie ogromnych rozmiarów poruszały się tuż na skraju widzenia Waltera. Był w stanie dostrzec kątem oka bluźniercze kształty istot, które krążyły wokół, jednak umykały mu gdy tylko próbował podążyć za nimi wzrokiem. Stracił całkowicie poczucie czasu, nie wiedział czy medytuje od kilku godzin czy kilku dni. Duszny zapach egzotycznych kadzideł, półmrok zrujnowanej świątyni i wymieszane jęki ekstazy i bólu wydawane przez asystujących kultystów odgrodziły go całkowicie od realnego świata. Wciąż jednak nie był w stanie osiągnąć wyznaczonego celu, żadna z istot o których uwagę się domagał, nie chciała mu jej okazać.
Powoli jego myśli opuszczały niemożliwe krainy sfery eteru i kierowały się ku bardziej prozaicznym sprawom, jak wewnętrzna polityku kultu. Czuł na swoich plecach oddech Bruna i Otylii, najzdolniejszych akolitów, którzy tylko czekają na jego potknięcie. Porażka w przyzwaniu bezpośredniego sługi Księcia będzie świetną okazją, żeby w najlepszym wypadku odsunąć go do tylnego szeregu, w najgorszym złożyć w ofierze głuchym na jego wołania istotom. Walter zaczął w myślach uważniej przyglądać się sylwetkom swoich rywali. Brunon, syn zamożnego kupca z Altdorfu. Jeszcze za nim związał się z Sybarytami krążyły o nim opowieści, że nie ma kobiety, której by nie mógł posiąść, mężczyzny zresztą też. Z tak rozbuchanym libido, ponadprzeciętną urodą i wdziękiem jego los był przesądzony od dawna. Przy bliższym poznaniu okazywało się jednak, że najbardziej zakochany jest w sobie samym. Jego okrągłe słówka i zniewalający uśmiech może być dobry dla młodych wdówek i znudzonych córek lokalnej szlachty, żeby poprowadzić za sobą ludzi trzeba jednak czegoś więcej. Nie, ambicje Brunona, które wynikały z jego rozbuchanego ego nie stanowiły zagrożenia z którym nie byłby w stanie sobie poradzić. Otylia, dziecko wojny, sierota który dzięki swojemu sprytowi i urodzie została jedną z najdroższych kurtyzan w północnej części Imperium, to przeciwnik zupełnie innej klasy niż Brunon. Nie dawno dołączyła do zgromadzenia, a już została jego prawą ręką. Walter już od jakiegoś czasu myślał jak pozbyć się rywalki, jednak znalazł się w patowej sytuacji. Gdyby zdecydował ją odesłać, na pewno znaczna część neofitów podążyła by za nią, a nie chciał pozwolić na rozłam w budowanym z mozołem dziele jego życia. Rozważał oczywiście zabójstwo, jednak jako jedyna jak do tej pory została pobłogosławiona darami Księcia Chaosu. Jej ciało zrzuciło wszelkie włosy z głowy jak i każdego innego miejsca, skóra stała się niesamowicie gładka i roztaczała słodki zmysłowy zapach. Nie, zabójstwo nie wchodziło w grę co innego igrać z wolą wiernych, a co innego z samym bóstwem. Co znowu sprowadzało się do rytuału, który Walter próbował właśnie odprawić. Czyżby Slanesh faktycznie się od niego odwrócił? Przez ostatnie lata udało mu się przecież tak wiele! Każdy z burdeli w mieście był prowadzony przez posłuszną mu kultystkę, nie było święta czy fety, która potajemnie nie była by poświęcona Księcu Rozkoszy. Dzięki geniuszowi Waltera Ritza teraz w pobliskich ruinach miasteczka niegdyś przetrzebionego przez zarazę, tuż pod czujnym okiem Inkwizycji, teraz rozbrzmiewały śmiechy i okrzyki ekstazy, a córki szlachetnie urodzonych razem z córkami prostych chłopów czy mieszczan traciły dziewictwo biorąc udział w orgiach z bezwstydnymi Dziećmi Kniei. Mimo to, jego modlitwy nie pozwoliły mu na to czego od tak dawna pragnął, stanąć oko w oko z demonicznymi Bólożądnymi Pieszczotami, mieć szansę doznać tej rozkoszy, którą tylko one potrafią obdarować. Takie objawienie raz na zawsze zamknęło by usta konkurentom, a jego skromne zgromadzenie urosłoby na tyle, że mógłby powrócić do Altdorfu nie jako wygnaniec, ale jako jego zdobywca!
Wizje skończyły się razem z transem z którego wyszedł, ale uczucie ekscytacji, które zakiełkowało gdy snuł dalekosiężne plany rosło w nim nie naturalnie. Niepewność i lęk zastąpiła błogość. Na posadzce sprofanowanej świątyni Sigmara stało ukoronowanie jego pragnień!
Demoniczna piękność o trudnej do określenia płci musiała zmaterializować się już jakiś czas temu, gdyż znajdowała się w miłosnym uścisku z Otylią. Kobietą wstrząsały fala za falą lawiny doznań, tak, że wyglądała jakby doznała ataku epilepsji. Demon stracił w tym momencie zainteresowanie wycieńczona akolitką i skierował swe nieziemskie spojrzenie na Waltera. Świat skurczył się do wąskiego tunelu, drogi jaka dzieliła ich od siebie. Istota z kocią gracją ruszyła powoli w stronę Wtajemniczonego. Walter czuł każdy krok jak potężne uderzenie, któremu towarzyszyły na przemian fale niemożliwego bólu jak i przyjemności. Gdy stali tak, że czuł przyjemny żar bijący od istoty, jedno z ramion demona zakończone kleszczami kraba zacisnęło się wokół szyi śmiertelnika. - Witaj, a więc masz czego pragnąłeś, jesteś zadowolony Walterze Ritz? - Nawet gdyby Walter był w stanie w tym momencie złożyć jakieś sensowne zdanie, ściśnięte gardło nie pozwoliłoby wydobyć żadnego słowa. - Nie obawiaj się, nie stanie ci się żadna krzywda, a przynajmniej żadna której byś nie pragnął - zakończył lub zakończyła chichotem. - Zadowalasz nas swoimi poczynaniami, martwi jednak Twój brak jasności wizji, na drodze stoją twoje wątpliwości. Jeśli chcesz dalej iść naszym śladem, twój umysł musi być czysty niczym kryształ. - Dopiero po chwili Walter zdał sobie sprawę, że istota odeszła. Rozejrzał się po sali. Wszyscy wokół klęczeli w pokłonie, z twarzami przy ziemi. Jedynie Otylia leżała bezwładnie na ołtarzu, tam gdzie zostawił ją stwór. Spazmy wciąż wstrząsały jej ciałem, które na oczach zgromadzonych przechodziło potworną metamorfozę. Z czaszki nieprzytomnej kobiety zaczęły wyrastać rogi, ręce wtopiły się w tors by następnie z obrzydliwym mlaśnięciem wydobyć się w zmienionej formie. Prawe ramię zmieniło się w połyskujące chityną owadzie odnóża, lewe zaś przypominało dwa węże mające zamiast łbów ostre haki, wijące się niezależnie od woli Opętanej.
- Chwała Mrocznemu Księciu! - ryknęło chórem dwóch akolitów, którzy pierwsi stali z kolan, następnie spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Walter również zaskoczony obserwował jak dwóch Brunonów patrzyło się na siebie z zachwytem. Nie trudno było przewidzieć co będzie dalej, gdyż spletli się w namiętnym pocałunku.
- Panie, twoje ciało... - odezwał się kultysta, któremu z rozdartej szaty wystawało dodatkowe ramię podobne do tego, które ściskało gardło Ritza. Spróbował sobie przypomnieć jego imię, a tak, Hugon, cichy i pokorny, oprawca na służbie lokalnego barona. Doskonale potrafił prowadzić swoje ofiary zadając im ból pozostawiający na granicy agonii, jednak żadna nie zmarła bez jego woli. - ...jest piękne. - dokończył. Walter spojrzał na swoje ręce, dotknął twarzy. Jego ciało stało się twarde i przezroczyste, połyskując delikatnie fioletem niczym ametyst. - Tak, zaprawdę chwała Księciu Chaosu Slaneshowi! - Walter widział przed sobą czysto i wyraźnie niczym kryształ drogę, którą musi podążyć.