poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Słowianie rpg - pierwsze wrażenia i pierwsze sesje.

 

W zeszłą środę udało mi się rozegrać drugą sesję w systemie o swojskiej nazwie Słowianie. Łukasz, który zakupił podręcznik, postanowił przygotować dla nas gotowe postacie, a sam system prezentować na żywo w trakcie sesji, żeby zaoszczędzić czas.

Na pierwszej sesji głównie poznawaliśmy plemiona, zwyczaje i bogów, których wyznają plemiona Słowian. Mimo że praktycznie nie zaglądaliśmy do podręcznika jako gracze, szybko chwyciliśmy bakcyla. Każdy z naszej ekipy choćby pobieżnie czytał mity i legendy słowiańskie. Poznając świat gry, nie mieliśmy do czynienia z abstrakcyjnym zlepkiem pomysłów, w którym trudno się odnaleźć, tylko pełnowymiarową, tętniącą życiem krainą pełną duchów fantastycznych stworzeń i plemion w klimacie Starej Baśni Kraszewskiego. Tworzenie postaci pełne jest odniesień do Przeznaczenia i Łaski Bogów, ale również ich przekleństw, przez co atmosfera świata pełnego przesądów i żywych legend przekłada się bezpośrednio na charakter i możliwości bohaterów, w których się wcielamy. Postacie graczy cierpią na pewne ułomności, z którymi muszą się mierzyć (Sobiesław został kleptomanem), ale mogą również liczyć na boże błogosławieństwa. Jeśli chodzi o mechanikę, również zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Rzut 2k6 + premia równa atrybutom i umiejętnościom vs poziom trudności, nie przegrzewa obwodów  graczy przy testach, ale trudno też nazwać ją nowatorską czy odkrywczą, spełnia swoje zadanie, nie wychodząc przy tym na pierwszy plan. Dobrze przygotowana karta postaci z podpowiedziami jak wykonywać podstawowe rzuty, miejscem na parametry broni itp., sprzyja płynnej rozgrywce, która nie zwalniała przy scenach walk, mimo pierwszego kontaktu. Nawet magia daje radę – nie ułatwiliśmy zadania Mistrzowi biorąc do drużyny Wołchwa (czarnoksiężnik rzucający zaklęcia). Podkreślę raz jeszcze, że żaden z graczy nie miał w ręku podręcznika, a mimo to przy walce czy rzucaniu czarów nie było zbędnych przestojów z tytułu „chcę teraz zrobić to i to, jak do tego ma się mechanika”.

Tydzień przed spotkaniem MG opisał nam pokrótce dostępne profesje i kazał wybrać, kim chcemy grać.  Na sesji spotkali się Handlarz - Dobromir, Zabójca potworów – Sobiesław, Myśliwy - Gniew i Wołchw - Ziemiowit. Sam wcieliłem się w rolę Zabójcy Potworów – jakoś te słowiańskie klimaty pozytywnie skojarzyły mi się z Wiedźminem, więc czemu nie pograć podobną postacią. Przygoda zaczęła się od wprowadzenia, które można streścić w jednym zdaniu. Dobromir w trakcie swoich podróży i pertraktacji kupieckich zdobył informacje gdzie ma znajdować się legendarny Róg Obfitości Darzboga, skompletował drużynę i ruszył w drogę.

Nasza epicka wyprawa mająca na celu odnalezienie legendarnego artefaktu, zaczęła się dość przyziemnie, w niedużej wiosce Radogoszcz. Niedaleko wioski zamieszkał Kaduk i kaduczątka, demony przypominające z pyska żaby, które uwielbiają wykradać i gromadzić skarby. Jak do tej pory kaduczątka zdołały tylko wykradać drobne świecidełka mieszkańcom wioski, ale Kaduk nie opuści okolicy, póki nie zdobędzie prawdziwego skarbu, który jest gdzieś nie daleko ukryty. Kradzieże spowodowały niezdrową atmosferę podejrzeń, mieszkańcy osady podejrzewają, że wśród nich mieszka złodziej. Nasza drużyna po rozmowie z Komesem zgodziła się pomóc ująć złodzieja.

Dzięki wizjom Wołcha i umiejętnościom tropienia Myśliwego dosyć szybko zlokalizowaliśmy ołtarzyk, na którym kaduczątka zostawiały podarki dla Kaduka. Niestety ułomność Sobiesława popchnęła go do zabrania z ołtarza wszystkiego, co nie zostało przybite do podłoża, w tym magiczne „wieczne” świece, którym nie ubywało nigdy wosku, z drugiej strony jako Zabójca Potworów wyspecjalizowany w likwidacji demonów zorientował się, z jaką istotą mają do czynienia i w głowach bohaterów zaczął klarować się plan pozbycia się stwora.

Ograbienie ołtarzyka Kaduka poskutkowało klątwą, która powoli acz skutecznie osłabiała bohaterów (z każdym kolejnym dniem zabierała kilka punktów życia). Penetrowanie okolic Radogoszczy zaowocowało jeszcze jednym ciekawym spotkaniem. Na  pobliskim wzgórzu chatkę miały trzy wiedźmy, które bohaterowie przyłapali na tańcowaniu nago w świetle księżyca. Wiedźmy należały do tych młodych i gładkich, a nie starych i parchatych dlatego ryzykując obłożenie kolejną klątwą, dzielni wojowie zaczęli startować do niewiast w konkury. Na szczęście skończyło się tylko na skwaszeniu piwa przy następnej uczcie, ale jednocześnie wiedźmy zgodziły się pomóc w sprawie Kaduka. Warunkiem było przyprowadzenie kaduczątka, które wykorzystane w rytuale albo pozwoli przepędzić demona, albo wskaże drużynie jego lokalizację. Sobiesław od razu zaczął namawiać wszystkich do drugiej opcji, w końcu pokonanie demona w walce pozwoli zabrać zgromadzone przez niego kosztowności oraz zdobyć odpowiednie trofea, za które Komes osady sowicie wynagrodzi.

W łapaniu sługusów Kaduka nieoceniony okazał się Gniew, rozstawił na tyle zmyślnie wnyki, że w zasadzce udało się zabić dwa kaduczątka a jedno pojmać żywcem.

Kolejne dni bohaterowie przygotowywali się do walki, ulepszając pancerze i broń, zdobywając u zielarki niezbędne eliksiry i trucizny mające ułatwić ubicie potwora. Czarownice odprawiły swój rytuał i uzbrojona po zęby drużyna ruszyła wprost do leża demona. W trakcie walki z Kadukiem i jego kaduczątkami Bogowie wyraźnie sprzyjali. Strzały sięgały celu, a celne ciosy mieczy powalały żabostwory w mgnieniu oka, ostatecznie sam Kaduk padł pod naporem ciosów, a wojowie opłacili walkę tylko niegroźnymi dla życia ranami.

Komes, widząc bohaterów niosących mu głowę potwora i obietnicę ustania niepokojów w osadzie wyprawił na ich cześć wielką ucztę i sowicie wynagrodził.  Bohaterowie następnego dnia z ciężkimi głowami, acz lekkością w sercu ruszyli w dalszą podróż.

Podsumowując, grało się bardzo sympatycznie w klimacie sielanki i przygody - to nie Stary Świat, gdzie w cieniu czai się chaos, a wiatr z północy niesie zapach palonych miast i wiosek. Gdzieś z tyłu głowy chodził Asterix czy może bardziej Kajko i Kokosz z domieszką Wiedźmina. Przygoda klasyczna i prosta, świetnie sprawdziła się jako wprowadzenie. Mimo że jak pisałem, z samym systemem i światem Słowian mieliśmy pierwszy raz do czynienia, to udało się w niego zanurzyć. Bohaterowie graczy dzięki wygenerowanym przy tworzeniu ułomnością i zahaczkom z historii szybko nabrali krwi i kości, przez co łatwo było się z nimi identyfikować i ich odgrywać. Z niecierpliwością czekamy na kolejne przygody dziarskich wojów ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz