sobota, 14 października 2017

Raport z turnieju Warheim - Mitterherbst 30.09.2017r.

Opadł już bitewny kurz, można zasiąść do pisania poturniejowej recenzji.

Turniej po raz kolejny zorganizował QC twórca Warheima i po raz kolejny miał on miejsce w Innym Wymiarze. Na początek należy wspomnieć, że już tradycyjnie organizacja i atmosfera była pierwszej klasy. Bywałem na turniejach różnych bitewniaków, ale żaden nie umywa się do turnieji Warheima jeśli chodzi o klimat. Dla tych którzy nie mieli jeszcze przyjemności pojawić się na żadnym, przypomina to sytuacje kiedy sobie na pełnym luzie popijając piwko, gracie z kolegą u siebie "w garażu".

Różnica jest za to taka,że makiety to nie stare pudełka po herbacie czy książki, a kunsztownie wykonane cudeńka, a zamiast jednego kumpla, jest ich ponad dwudziestu z różnych zakątków naszego kraju. Nie raz miałem sytuacje nad stołem, kiedy wspólnie z przeciwnikiem zastanawialiśmy się nad najlepszym ruchem danego modelu, bezwzględu na to czyja była tura (pozdrawiam Maniexa i Adrenalbooster).

Na turniej wybrałem się z Piwowarami, testując turniejowe scenariusze wiedziałem, że zbyt wiele tą grupą nie ugram, ale szedłem z nastawieniem wybitnie nie powergamerskim, więc nie przeszkadzało mi to specjalnie.

Pierwsza potyczka to Adrenalbooster i jego krasnoludzcy Piwowarzy...

Brałem tą bandę między innymi po to, żeby być hipstersko OŁginalnym, ale nie pykło i pierwsza potyczka - mirror match. Bitwa w której ewidentnie bogowie sześciościanów nie byli po mojej stronie. Rzut na to kto zaczyna wygrał Adrenalbooster, następnie przez całą potyczke nie udało mi się ani razu trafić go z broni dystansowych. Dobre blokowanie modelu który podniósł sztandar przed szarżą zapewniło czyste zwycięstwo Adrenalboosterowi. Na pocieszenie nie poniosłem żadnych strat na dodatek udało się pojmać inżyniera przeciwników. Gdyby nie fakt, że był to krasnoludzki ziomek, poszedł by pod nóż, ale w tym wypadku zabrałem mu wszystkie zabawki i odesłałem w jednym kawałku do konkurencyjnego browaru.


Druga potyczka, Dominig i jego wampiry z rodu Carstein.
Tutaj moi strzelcy obronili swój honor w pierwszej turze ubijając wrogiego wampira. Rozpaliło to promyczek nadziei, niestety nekromanta miał więcej oleju w głowie od swego pana i postanowił puścić przodem ghule i zombie. Mimo, że udało mi się ubić jeszcze paru bez własnych strat, to ostatecznie liczebność zwyciężyła i pozwoliła zając nieumarłym obóz, co było celem scenariusza.
Rozstawione wokół obozu pułpaki wyłączyły mi dwa modele w tym jeden na śmierć. 

Trzecia potyczka, krzychu88 i jego Rycerze Graala.
Sporo szczęscia z mojej strony, oraz epicka akcja w wykonaniu mojego inżyniera-snajpera.
Zdarzenie losowe pozwoliło mi wybrać obszar na którym doszło do eksplozji, która powaliła znajdujące się w jej zasięgu modele. Oczywiście padło na wrogiego chorązego, który w tym scenariuszu, żeby wygrać scenariusz musiał dostać się do mojej strefy rozstawienia. 
Grundsni uśmiechnął się półgębkiem, kiedy zobaczył jak w chmurze dymu dwaj bretończycy wylatują w powietrze. Kiedy dym się rozwiał, zobaczył jak stoją w oszołomieniu, a piękny proporzec Rycerzy Graala leży w błocie. Oparł swój muszkiet na kolanie i przystawił oko do świeżo zamontowanej lunety, wiedział, że ten jeden strzał zaważy o losach całej potyczki, uruchomił specjalnie na ten moment skonstruowany mechanizm korygujący. Delikatnie musnął język spustowy, kiedy głowa chorązego znalazła się w jednel lini z muszką i szczerbinką. Odrzut spowodował, że na chwilę stracił z oczu swój cel, ale gdy tylko na nowo ustawił przyrządy celownicze zobaczył, rezultat przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Kula przestzeliła szczękę chorążego, przez co jego twarz rozkwitła czerwienią mięsa i bielą kości niczym makabryczny kwiat, by zatrzymać się w oczodole ochraniającego go towarzysza. 
Po tym jak wyeliminowałem chorążego, oraz od kolejnych strzałów padli następni przeciwnicy, Bretończycy zdecydowali uciec z pola bitwy. WYGRANA.

Czwartka potyczka, Maniex i jego Reikland. 
W tym scenariuszu znowu liczyła się liczebność, zajmowanie ćwiartek stołu. Maniex wylosował na swoich bohaterach dodatkowe punkty żywotności, oraz jako, że jego żółnierze są powszechnie dostępni, wykupił grupę strzelców wyposażonych w kuszę. Nalepszym co mógł zrobić, to unikac konfrontacji i przemykając za osłonami zająć ćwiartki. Krasnoludy wykonały pare ruchów pozorowanych, a nawet udało się oddać strzał w nieuawżnego rekliandczyka, który podszedł za blisko, ale ostatecznie bez żadnych strat po obu stronach, zwycięstwo zabezepieczył sobie Maniex.

Ostatecznie zająłem 19 miejsce, może nie ma się czym chwalić, ale jestem ogólnie zadowolony. Wyciągnałem maksa co się dało z bandy którą grałem, zabrakło trochę szczęścia, a na pewno udało by się te pare miejsc wyżej wskoczyć.
Generalnie przednia zabawa i już szykuję się na kolejny turniej!





3 komentarze:

  1. Fajna relacja. Mam nadzieję, że do zobaczenia w marcu =)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że na turniejach, na których królują miła atmosfera i klimat, wszyscy są wygrani!

    Ciekawa relacja, przeczytałem z przyjemność i gratuluję udanej zabawy!

    P.S. Trochę szkoda, że krasnoludy w turniejach (nie tylko Warheim) mają z reguły mocno pod górkę. Niestety z doświadczenia wiem, że trudno stworzyć scenariusze, w których szybkość nie byłaby jednym z istotniejszych czynników wpływających na zwycięstwo.

    OdpowiedzUsuń