czwartek, 28 stycznia 2021

Dark Heresy 2ed. - Kampania Obrońcy Askellonu. - druga sesja.

Wyjątkowo post pisany świeżo po sesji. Wyjątkowo post pisany świeżo po sesji. Postacie graczy spędziły pierwszą dobę na powierzchni Księżyca w dalszym ciągu unikając kontaktu z kolonistami. Kherbol Adeptus Mechanicus wraz z pilotem skupili się na przeszukiwaniu hałd złomu w poszukiwaniu części przydatnych do naprawy silnika. Psionik oraz zbrojne ramie inkwizycji w postaci Lazarusa i Alianah na przemiennie patrolowało okolicę i zabezpieczało perymetr wokół statku. Przed odpoczynkiem Kherbol z Dalanem z pomocą zdobycznego łazika przywieźli zdemontowany silnik z wraku statku tej samej klasy co „Verone”, montaż musiał poczekać do następnego dnia. W trakcie odpoczynku każdą z postaci dręczyły koszmary dotyczące rozrywania szarpania i bluźnierczych monstrów z poza rzeczywistości. Jedyne Titus Psionik śnił o tym, że jest przedstawicielem obcej rasy, który buduje swój własny grobowiec, następnie w poczucie nadchodzącej zagłady spoczywa w nim oczekując na śmierć. Wszyscy obudzili się zmęczeni i z kompulsywną potrzebą stworzenia rzeźb, które w jakiś sposób oddałyby istotę sennych doświadczeń. Kherbol z pilotem wrócili do naprawy „Verone”, natomiast Alianth w trakcie patrolowania okolicy natknęła się na Deana, młodego mieszkańca kolonii który wymknął się, aby na własną rękę podjąć negocjacje z rozbitkami. Rozmowy, a w zasadzie przesłuchania Deana podjął się Titus. Z relacji młodzieńca przedstawiał się ponury obraz kolonii ocaleńców z „Wiecznego Despoty”, która przybrała nazwę „Wieczny Żebrak”. Kolonią zarządzała autorytarnie Malta, chodź wśród młodzieży urodzonej już na powierzchni Księżyca rodził się bunt przeciw jej decyzjom. Dean chciał, aby nowo przybyli dołączyli do kolonii i przekonali Maltę, że jedyną przyszłością dla kolonii jest przeprowadzka na planetę, był żywo zainteresowany czy „Verone” jest zdolny do loty i czy dałby radę przetransportować mieszkańców kolonii na powierzchnię planety. W opisie zwyczajów kolonistów bohaterów zszokowała jedna sprawa. Sam Dean i jak się okazuje każdy z mieszkańców księżycowej kolonii w ramach uczczenia ojców założycieli – oddaje część swojego ciała, która używana jest następnie w rytualnym posiłku, który symbolizuje jedność i gotowość do poświęceń dla dobra wspólnego wszystkich kolonistów. Po krótkiej naradzie akolici doszli do wniosku, że nie zamierzają bratać się z kolonistami, przekonali Deana żeby razem z nimi udał się na powierzchnie planety. Wracając w jednym kawałku, udowodni Malcie, że miał racje. Następne półtorej doby drużyna spędziła na naprawie statku oraz radzeniu sobie z narastającym zmęczeniem. W trakcie diagnostyki okazało się, że system podtrzymywania życia również uległ uszkodzeniu w trakcie twardego lądowania, jeśli nie wymienią uszkodzonych elementów, nie będą w stanie dotrzeć do punktu odbioru przez okręt międzygwiezdny. Obciążenie psychiczne powstało w wyniku powracających koszmarów, w czasie wolnym od obowiązków szukali materiałów z których tworzyli makabryczne rzeźby, co przynosiło ulgę. W końcu trzeciego dnia udało im się wystartować, podróż na planetę zajęła trzy dni i przebiegała bez większych przeszkód, co najważniejsze skończyły się koszmary. Niestety system podtrzymywania życia dalej szwankował, ale postanowili najpierw znaleźć agenta, a potem zająć się naprawą systemu, który według prognoz jeszcze przez następne dwa tygodnie powinien wypełniać swoje zadanie w wystarczającym stopniu. Z lotu ptaka mogli podziwiać budzący grozę krajobraz płaskowyżu, który opierał się o brzeg oceanu. Z góry teren wydawał się spokojny, nie zauważyli aktywności fauny czy ocalałych z katastrofy „Cadmastu”, za to przykuwała uwagę monstralna nekropolia wzniesiona prawdopodobnie przez obcą cywilizację. Kilka chwil po lądowaniu okazało się, że wyniszczone brakiem odpowiednich składników odżywczych i znające tylko księżycową grawitacje ciało Deana nie wytrzymało warunków planetarnych. Chłopak łapał powietrze niczym ryba wyciągnięta z wody, leżąc bez radnie przygwożdżony siłą grawitacji do podłoża, Titus zdecydował się skrócić jego męki strzałem w potylice. Po tym, drużyna podzieliła się na dwie grupy – pilot i Lazarus zostali pilnować „Verone”, reszta grupy ruszyła na poszukiwanie Victora Bradlee. Marszem pokonali około 20km w tym w brawurowy sposób radząc sobie z niebezpiecznym urwiskiem. Pod koniec dnia doszli do kolejnego urwiska, poniżej którego widniała spiżowa wieża. Zmrok i zmęczenie skłoniły ich do zrezygnowania z prób pokonania przeszkody terenowej i rozbicia obozowiska. Tu zaczęły się problemy, najpierw usłyszeli krzyki gwardzisty, żywcem pożeranego przez latającego drapieżnika. Mimo, że udało im się zabić stworzenie, żołnierz skonał z rozszarpanym gardłem. Następnie psionik, próbując osłonić się tarczą kinetyczną na wypadek podobnego ataku dosłownie wyleciał w powietrze na 11m przy odgłosie głośnej eksplozji. Spadając potłukł sobie nogę, czym natychmiast zajął się Chirurgon Kherbol. Niestety hałas zwrócił uwagę mutantów przebywających w okolicy. Po chwili trójka bohaterów walczyła z piątką kreatur. Humanoidalne istoty ubrane były w łachmany, zamiast dłoni miały przypominającą bagno papkę z której wyłaniały się kościane wachlarze i żylaste macki, za sobą ciągnęły opończe powstałe ze skóry, która odpadła z pleców. Tylko pochodząca z dzikiego świata Aliantha nie zachowała zimnej krwi i posłała w szoku wszystkie wystrzelone pociski wysoko w powietrze ponad abominacjami. Titus, który ściągnął zagrożenie na głowę drużyny, celnym rzutem granatu odłamkowego odkupił swoją winę. Na ziemię spadł deszcz krwawych szczątków mutantów, a drużyna ruszyła znaleźć bezpieczne schronienie na resztę nocy. Tutaj zakończyliśmy spotkanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz